Od razu przepraszam wszystkich spragnionych pikantnych zwierzeń - to nie taki blog ;)
Nigdy nie byłam osobą zakochaną w plakatowych idolach - nie
całowałam zdjęcia ulubionego zespołu i nie mdlałam na myśl o fragmencie
koszuli członka boysbandu. Nieśmiałość wobec sławnych ludzi odczuwam
jeśli naprawdę kogoś podziwiam - wszelkie gwiazdki i celebryci odpadają.
Za to moje spotkanie z Grzegorzem Turnauem lub Ewą Białołęcką - myślę,
że obydwa powinny przejść do historii obciachu (no, może ich początek -
po pierwszym szoku się przełamałam i nawet coś do nich powiedziałam).
Oczywiście nie jest to poziom nastolatek zafascynowanych jakąś gwiazdą -
zresztą nie wyobrażam sobie, że napadam na Joannę Chmielewską, kradnę
jej koszulę i śpię z nią pod poduszką.
Lista ludzi, przy których mnie zatyka jest bardzo krótka. Niedawno dołączyła do nich nowa postać. Może nie jest to jeszcze TAKI poziom zatkania, ale na pewno jest to osoba, która zrobiła na mnie duże wrażenie.
Jak to zrobiła? Jak mnie w sobie rozkochała? No cóż nie było to łatwe - wspięła się na "Koronę Ziemi", przejechała pół świata (jeśli nie cały) i w swoich podróżach pokazała nam nie tylko "pocztówkowe" realia miejsc w których była. A potem opisała to w książkach.
Martyna Wojciechowska, bo o niej oczywiście piszę, nie była dla mnie postacią numer jeden. Wiedziałam kto to jest, ale nie szukałam jej w telewizji, znajomi nawet parę razy rozmawiali przy mnie o jej występach, ale jakoś tak ogólnie.
Niedawno, zmęczona czytaniem powieści, szukałam czegoś innego. I trafiłam na pierwszą część "Kobiety na krańcu świata" - książki, w której zebrane jest kilka życiorysów niezwykłych kobiet z całego świata.

Lista ludzi, przy których mnie zatyka jest bardzo krótka. Niedawno dołączyła do nich nowa postać. Może nie jest to jeszcze TAKI poziom zatkania, ale na pewno jest to osoba, która zrobiła na mnie duże wrażenie.
Jak to zrobiła? Jak mnie w sobie rozkochała? No cóż nie było to łatwe - wspięła się na "Koronę Ziemi", przejechała pół świata (jeśli nie cały) i w swoich podróżach pokazała nam nie tylko "pocztówkowe" realia miejsc w których była. A potem opisała to w książkach.
Martyna Wojciechowska, bo o niej oczywiście piszę, nie była dla mnie postacią numer jeden. Wiedziałam kto to jest, ale nie szukałam jej w telewizji, znajomi nawet parę razy rozmawiali przy mnie o jej występach, ale jakoś tak ogólnie.
Niedawno, zmęczona czytaniem powieści, szukałam czegoś innego. I trafiłam na pierwszą część "Kobiety na krańcu świata" - książki, w której zebrane jest kilka życiorysów niezwykłych kobiet z całego świata.
Nagle skończyła mi się książka! Poleciałam po drugą część...
Czytałam... czytałam... czytałam...
Trudno mi opisać wszystkie emocje, które odczuwałam czytając historie kobiet, z którymi spotkała się Martyna. Podziw. Przerażenie. Zdumienie. Rozbawienie. Fascynacja. Zazdrość. Wiele innych.
Ciężko jest nie odczuwać tego wszystkiego czytając te reportaże.
Zupełnie inna kultura, sposób życia, codzienność, która dla europejek
może być zupełnie niepojęta - wszystko to sprawia, że obie część
"Kobiety na krańcu świata" czyta się z zapartym tchem. Wielkim plusem są
przepiękne zdjęcia ilustrujące każdą opowieść.
Książkę polecam wszystkim. Paniom, żeby
mogły poczytać o niesamowitych przedstawicielkach swojej płci. Panom,
żeby zobaczyli do czego jesteśmy zdolne i co potrafimy osiągnąć. Chociaż
tak naprawdę, nie należy patrzeć na te książki pod kątem walki płci -
to po prostu opowieści o fascynujących ludziach. Historie, które warto
poznać.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentuj komentuj :)