Kiedy FB sprzedaje Twoje dane...

     W zeszłym roku o tej porze głośno zrobiło się o akcji #deletefacebook, po tym jak SENSACYJNIE (!) odkryto, że rożni źli ludzie (np. politycy) korzystają z naszych fejsbukowych danych.
       No proszę państwa, cóż za szok! Przecież internet do tej pory był tylko słodkim oderwaniem od rzeczywistości, niemożliwe, żeby go ktoś wykorzystał do swych niecnych postępków. Skasujmy FB, bo to jego wina - to on udostępnił nasze dane!
       Ta, właściwie poważna afera, rozpoczęła się od tego, że informacje na temat użytkowników Facebooka w niekontrolowany sposób trafiały do Cambridge Analytica, a tam mogły być wykorzystywane do siania propagandy i wpływania na wyniki głosowań.
        Tylko, że to się już dzieje od dawna - sami udostępniamy mnóstwo informacji na nasz temat, żadnego wycieku nie potrzeba. Wchodzimy na profil dowolnej osoby, która udostępnia swoją tablicę i już wiemy jak do niej dotrzeć.
       Gdybym postanowiła zająć się polityką [Kandydat na prezydenta 2020 ] od tego bym właśnie zaczęła - wynajęłabym kilkunastu młodych ludzi i kazała im wyszukiwać osoby, do których trafiłby mój program.
     Ktoś udostępnia informacje o wydarzeniach kulturalnych?
"Ratujmy polska kulturę! Więcej pieniędzy na sztukę! 
- to zapewniam wam ja - Jedyny, najlepszy Kandydat. Głosujcie

      Ktoś ciągle ma u siebie info o pieskach, kotkach, adopcjach?
"Ratujmy zwierzaki! Pieniądze na schroniska! 
- to zapewniam wam ja - Jedyny, najlepszy Kandydat. Głosujcie!"

     I tak sobie nad tym wszystkim rozmyślałam (już wydawałam w myślach te pieniądze z prezydenckiej pensji - ile to komiksów i książek!!!), że sami udostępniamy o sobie tyle informacji, gdy natknęłam się na zdumiewającą nieostrożność zupełnie obcej mi osoby.
       Na jednej ze stron z wiadomościami z mojego miasta jedna z komentatorek wdała się w rozmowę z koleżanką. Jej fragment wyglądał mnie więcej tak:
"- Zobacz to chyba u nas w bloku
- No, między klatką A, a moją."
       Dziewczyna używała swojego imienia i nazwiska, z artykułu łatwo było zorientować się o jakim miejscu mowa. W związku z tym miałam jej imię, nazwisko i prawie cały adres (można by iść na spacer i zobaczyć czy nie ma spisu lokatorów i wtedy - pyk, mamy adres). Z ciekawości kliknęłam jej profil. Poznałam jej gust (zwłaszcza muzyczny, ale zawsze jakiś), datę urodzenia, bliższych znajomych, z którymi "świętowała znajomość na FB" i komentowali ten fakt, więc mogłam się zorientować jaki jest mniej więcej stopień zażyłości. Poznałam też parę innych, mniej ważnych informacji. No i dostęp do zdjęć. W dużych ilościach.
      Oczywiście mój, jak się okazało, zbrodniczy umysł, wymyślił co najmniej kilka kryminalnych zastosowań tych informacji. I ogarnęło mnie przerażenie jakie to proste. Wiadomo, że większość z nas zachowuje jakieś minimum ostrożności. O bezpiecznym korzystaniu z komputera i internetu prowadzi się spotkania dla dzieci (sama prowadziłam takie zajęcia). A tu proszę - osoba na progu dorosłości podała wszystkim swój adres. Tak po prostu.
      I teraz mnie strasznie korci, bo wiem również w której szkole średniej uczy się ta dziewczyna. Iść tam i umówić się z jej klasą na lekcję o bezpiecznym internecie. I w trakcie uświadomić jej czego się dowiedziałam. Myślę, że przynajmniej jedna osoba czegoś by się nauczyła ;)

Komentarze